sobota, 14 czerwca 2014

Piątek trzynastego

Nie wierzę w takie rzeczy.
Ogólnie to wychodze z zalożenia, że wszystko, co się dzieje jest wynikiem naszych decyzji.
Czasem dobrych, czasem złych.

Do tego dochodzą też nieprzewidziane zdarzenia losowe.
Tak też było wczoraj.
Damian miał wolny dzień,  więc wybrał się ze mną i Olkiem na spacer. Pojechalismy na drugi koniec naszej wsi pozałatwiać kilka spraw.
W tamtą stronę autobusem, w drugą spacerkiem.
No niestety...
Jak tylko dojechalismy, otrzymalam telefon ze szkoły,  że Wiktor doznał kontuzji na wuefie.
Że ręka, że mecz i  piłka,  przypadek, pech, że boli, opatrzona, nie zlamana.
No i, że muszę przyjechac go odebrać,  bo nie mogą wypuścić do domu w takich okolicznościach...

No to jedziemy.
Odebrałam mlodego, pogadałam z wychowawca, pielęgniarką. Ręka na temblaku. Obserwować. Jakby coś sie dzialo, puchla, bolała, to trzeba do szpitala. W ogóle dobrze by było na prześwietlenie.



Ok.
Prowadzić rower, którym Wiktor jeździ do szkoły i wózek na 3 ręce ... jest dość ciężko, ale daliśmy radę. Sztafeta przy wsiadaniu i wysiadaniu z autobusu :)

Niestety z tego wszystkiego, zamieszania, niespodziewanej sytuacji, pominęłam jedną kwestię.
Uświadomił mi to mąż.
No bo przecież, jeśli wypadek miał miejsce w szkole, na lekcji, to powinna być chyba wezwana karetka prawda? Przecież potrzebne jest spisanie wszystkich formalności, protokołu powypadkowego,, który jest potem podstawą do występowanie o odszkodowanie do szkoły i ZUS.

Czy ktoś z Was był może w takiej sytuacji i wie coś na ten temat?

Dzisiaj już się Pierworodny miewa lepiej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz